W niedzielny poranek czwórka nawiedzonych klubowiczów, zanim jeszcze pierwsze zorze rozjaśniły horyzont, poczęła wdrapywać się na bazaltowy ogryzek.
Trzeba mieć nieźle niepokolei klepki poukładane, żeby, gdy inni śpią podziwiać panoramę Złotoryi i jej okolic.
Tym bardziej, że zapowiadanych mgieł, przynajmniej w bezpośrednim otoczeniu Wilkołaka, nie było.
Słoneczko wprawdzie zza mgieł wstając, pozwoliło na jego rejestrację w postaci niezbyt prześwietlonej, ale cóż z tego, jak akurat zabrakło jakiegoś wyrazistego, pierwszego planu.
Znacząca część plenerowiczów, skorzystała z pierwszych promieni słonecznych i rozleniwiona spoczęła na trawie.
Szybko jednak błoga bezczynność, przestała być interesująca i podążyliśmy w stronę oświetlonych przez wschód słońca tarasów. Zanim jednak tam dotarliśmy, trzeba było po drodze zrobić parę fotek…
… i podyskutować. Tylko Przemek był jakiś taki niewyraźny.
Na dole Piotrek zaszył się w trawach, a gdy już z nich wyszedł…
próbował odnaleźć się w terenie.
Cały kamieniołom prezentuje się wspaniale. Trzeba jednak trafić na odpowiednią pogodę, by można to było odpowiednio pokazać na zdjęciach. Na pewno trzeba będzie odwiedzić Wilkołaka jeszcze w najbliższym czasie, gdy więcej drzew zacznie żółcić liście. Co ciekawe na górze wiele drzew już się przebarwia, ale doszliśmy do wniosku, że to raczej wina braku wody.
Na koniec Piotrek uraczył nas opowieścią, jak to kiedyś, ktoś wpadł na pomysł wysyadzenie Wilczej Góry za jednym zamachem. Na szczęście, ktoś inny w porę zorientował się w tych zamiarach i je udaremnił.