Plener dla zdeterminowanych, takich co nie boją się pogody, dla których pochmurne niebo i mgła unosząca się nad wierzchołkami pagórków są obietnicą na ciekawe zdjęcia – w myśl powiedzenia: im gorsza pogoda tym lepiej.
W sobotni ranek o 8:00 pod ZOKiem spotkała się szóstka zapaleńców, która niewiele się namyślając ruszyła ku Dolinie Pałaców i Ogrodów.
Na pierwszy ogień poszedł przepiękny Pałac w Wojanowie. Trudno uwierzyć, że w 2002 roku była to zupełna ruina strawiona przez pożar. Dzisiaj to jeden z najpiękniejszych obiektów w naszym regionie.
Nie wszyscy mieli statyw. Nie wszyscy też dysponowali stabilizcją w obiektywach bądź aparatach,
nie wszyscy wreszcie mieli aparaty… Stąd przeważał dwójkowy model pracy: jeden aparat dwóch (dwoje) operatorów,
lub jak kto woli operator i asystent(ka).
Ale wszyscy wyrażali głębokie chęci i zaangażowanie.
Foldery i prasa wskazywały, że jedną z wielkich atrakcji będzie przeprawa promowa przez Bóbr pomiędzy pałacami w Wojanowie i Łomnicy. Niestety „prom” nie działał.
Więc coż było czynić, przenieśliśmy się na drugi brzeg za pomocą automobili oraz mostu.
Pałac mniejokazały od pierwszego, ale równie piękny, z pięknym ogrodem. Niestety czas już naglił, Husyci z Bolczowa wzywali, więc dosyć szybko opusciliśmy to urokliwe miejsce.
W drodze z Janowic Wlk. na Zamek Bolczów powitały nas mgły. Dla jednych smutek, dla innych radość. Im wyżej, tym para wodna stawała się gęstsza czyniąc las bardziej tajemniczym.
Zamek Bolczów wybraliśmy, ponieważ nie spodziwaliśmy się tam tłumów ludzi. Tłumów może nie było, ale ściany zamku pustkami tez nie świeciły. Turystów witał chleb ze smalcem lub smarowidłem z grochu – do wyboru.
A na zamku byli i muzykanci z epoki i rycerze pisatowscy i husyci.
Trochę wieki się pomieszały, ale nic to jak rzekłby był pan Wołodyjowski do swej Basieńki.
Załapaliśmy się na scenę pojmania husyckiego szpiega przez dzielną załoge zamku i oprawiny nieszczęśnika przez średniowiecznych sadystów.
Na koniec doszło do bijatyki między rycerzami obu zwaśnionych stron, którą rozstrzygnął na swoją korzyść husyta.
Nas jednak strasznie intrygowały mgły rozpościerające się wlesie poza murami.
Więc za namową najstarszego ze stada ruszyliśmy z powrotem do Janowic, ale ku uciesze niektórych, drogą okrężną, nieznaną nawet tubylcom.
Im wyżej, tym mgła bardziej się skraplała i raziła nas mżawką. My jak my, raczej wodooporni byliśmy, ale aparaty nasze już nie. Tym bardziej szkła obiektywów jakoś tak niechętnie przyjmowały krople na swą powierzchnię.
Wśród mgły i mżawki schodziliśmy z urwistego stoku w stronę jak przewodnikowi stada się zdawało. Że słuszną drogę obrał świadczy ten oto materiał, który dzisiaj został spisany.
I tu też kogoś ręka świerzbiła by poużywać w fotoszopie. Nie można tak po prostu bez udziwnień?
Stary teraz na każdym zdjeciu bedziesz pisał o szopie 😉
Co się tak żołądkujesz Panie (Pani?) Knocik? Chodzi o pewien umiar w tym co sie robi, a nie bez sensu podkręcać rzeczywistość.